Kiedy dotarliśmy do Ułan Bator od razu poczuliśmy się jak w domu. Centrum stolicy wyraźnie było inspirowane polskimi blokowiskami. Przez pierwsze dwie godziny wydawało nam się, że wyraźnie słyszymy chłopaków ze Slums Attack. Kolejne dwie rozglądaliśmy się za Peją. Niestety Rycha nie było na kwadracie, ale za to znaleźliśmy przytulny hostel. Za bazę wypadową służył nam duży pokój w mieszkaniu na 3 piętrze w bloku z wielkiej płyty.

W najbrzydszej stolicy świata (wg. literatury fachowej, my tam dajemy dyszkę)spędziliśmy 3 dni organizując wyjazd na daleką północ. Za dnia kompletując sprzęt na lokalnym rynku (onuce, rękawice, czapy z jaka) wieczorami zaś włóczyliśmy się po pubach, poszukując idealnych towarzyszy wyprawy. Wierzcie lub nie, ale wszyscy obcy ludzie których zaczepiliśmy, mieli akurat inne plany. Długa była noc, nie kleiła się rozmowa. Z pomocą przyszedł grinder dla backpackerów, czyli couch surfing. Tam poznaliśmy Davida i tak o to wyruszyliśmy podbić (serca) mongolskich nomadów.

Resztę naszej drużyny poznaliśmy na dworcu autobusowym: Przewodnik Turgal, dwudziestolatek w kowbojsko-rybackim kapeluszu. Dwie Tajwanki które nie bardzo wiedziały dokąd jadą alb zwabione sześciopakiem Davida, zdecydowały się na wyjazd tego samego ranka. Musiały przepakować się z walizek w worki na śmieci, bo inaczej nie zmieściłyby się do autobusu. David, dwudziestodwuletni strażak z Danii, wyposażony w technologie NASA. No i my, reprezentujący eklektyzm polsko-mongolski. Obkupieni na ryneczku i w takim tam sklepie, który nie chciał nas zasponsorować, dlatego nazwy nie podamy.`

Przez pierwsze 650 km(16h jazdy pksem) nie dane nam było się zaprzyjaźnić. Za to pierwsza noc w mongolskiej jurcie i kolejnych 12h spędzonych w rosyjskim busiku zbliżyło nas dosłownie i w przenośni.

Na pewno kojarzycie nieuczęszczane leśne drogi, po których spacerowaliście z rodzicami żeby przywiązać psa, którego dostaliście pod choinkę albo żeby wyrzucić elektrośmieci. Właśnie po takiej drodze prowadziła trasa naszej wyprawy. Sportowe zawieszenie i twarde kanapy naszego krążownika świetnie sprawdzały się w takich warunkach. Na całe szczęście stosunkowo często grzał się silnik albo zapiekały hamulce, więc mogliśmy odsapnąć wylegując się na łące.

Kiedy skończyła się już nawet taka polna droga trzeba było przesiąść się na konie i ruszyć w góry. O tym jak brnęliśmy przez tajgę, wydoiliśmy renifera i o tym jak dzikus zdiagnozował u siebie nietolerancję laktozy, w następnym poście.